środa, 2 stycznia 2008

Dis.

Pierwszy raz umarłem na wojnie, miałem dwadzieścia lat, ożeniłem się sześć dni przed tym, gdy arcyksiążę Ferdynand padł martwy na siedzenie swojego samochodu. Wojna stała się faktem, my dźgaliśmy ich bagnetami, oni do nas strzelali. Zabijaliśmy się bez pardonu. Paliliśmy wioski gdzieś w Rumunii, pokryci błotem i krwią. Kobiety krzyczały, mężczyźni leżeli martwi, z twarzami w brązowych kałużach wody, która po deszczu stała w każdym zagłębieniu ziemi. Była jesień i padało przez cały czas. Bałkańska jesień. Nie było czasu grzebać trupów, więc zostawały, nasiąkały wodą i pęczniały.Gniliśmy po kawałku, nie mogąc znaleźć ucieczki od wilgoci. Wtedy właśnie umarłem po raz pierwszy, przy drodze w tym ponurym kraju, klęcząc w trawie i płacząc. Łzy żłobiły koryta w błocie na moich policzkach. To sentymentalne, wiem. Najlepiej pamiętam to niebo, zawieszone kilka metrów nad nami, stale będące o krok od tego, by zawalić się na nasze głowy. Nie bałem się karabinów, ran i choroby. Bałem się tego, że na zawsze tam zostanę, pod tym obcym niebem, wśród tych smutnych ludzi. Potem była Francja, w Paryżu traktowali mnie z dużym szacunkiem, przysługującym największemu impresjoniście z Bałkanów. Po przymieraniu głodem na nowo uczyłem się jeść, fotografowałem ludzi, którym zostało więcej niż kilka godzin życia. Paliłem krótkie cygara, uderzając w maszynę do pisania. Ale potrafiłem pisać już tylko o wojnie. Nie wiem, skąd wziął się tytuł "Utopione dusze", ale późniejsze wydarzenia możemy zrzucić na to, co powszechnie nazywane jest ironią losu. Umierałem na gruźlicę, jak wszyscy artyści w tych czasach. Miałem trzydzieści siedem lat i byłem poetą wyklętym. Wojna dobiegała końca. W Marsylii kupiłem bilet do Splitu, wsiadłem na statek, by wrócić i umrzeć w moim kraju. Przy Korsyce nasz statek storpedowała niemiecka łódź podwodna. "Utopione dusze", niezłe.

Tak naprawdę było trochę inaczej, jak zwykle zresztą.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

fragment o rumunii- bdb