poniedziałek, 3 grudnia 2007

Robaki.

Rozmawiamy o tym, że w naszym mieście jest za dużo wariatów, choć miasto to jest w zasadzie tylko moje, nie jej, bo w tym układzie to ja jestem z dziada pradziada stąd. Ale to również ja nie pamiętam nawet, na jakim placu jest "plan b", w którym kilka razy zdarzyło mi się pić piwo. A kiedy już się pomylę, to pomyłka ta jest bardzo spektakularna, na tyle, że cały tramwaj wybucha śmiechem. Zarośnięty, śmierdzący winem i wymiocinami dziad, a także pani z pieskiem w torbie. Student z Kalisza, jadący do swojej dziewczyny z Płońska. Wszyscy. Czuję, że zaczynam się czerwienić i wychodzę z tramwaju na środku skrzyżowania, kiedy stoi on na światłach. Kierowca coś krzyczy, ale nie słucham, idę na przystanek autobusowy, patrzę na rozkład, numery autobusów. I stwierdzam, że nie mam pojęcia, gdzie jestem. Pod stopami pełzają mi robaki. Wtedy zaczynam się bać, rozgniatam je podeszwą buta, ale i tak wiem, że jest ich za dużo.

Brak komentarzy: