sobota, 15 grudnia 2007

Żyły

Najpierw zabijają kury i koguty, które chodzą po podwórku. Po kolei odcinają im głowy i puszczają, by już martwe biegały i próbowały polecieć w stronę nieba albo przynajmniej zniszczonego płotu. Dzieci biegają za nimi i uderzają je patykami, śmiejąc się przy tym i bojąc jednocześnie. Twarze mają umazane krwią.
Myślałem, że będę rzygał, bo nie mogłem przestać o tym myśleć, widziałem to idealnie, chociaż to było tylko kilka zdjęć i słów mojego znajomego. Zresztą, to tylko mięso, które możesz kupić w każdym sklepie dwa dni po nowym roku. Ale czułem krew i ciepło wnętrzności, które wyciągali z martwych zwierząt. Krew miałem na ustach. Z wnętrzności biła para. Piliśmy słodkie czerwone wino, które zresztą było stamtąd, i po trzeciej szklance byłem już pijany, a potem były następne. Następne szklanki. I miesiące, aż wreszcie przypominam sobie wszystko, gdy stoję na balkonie, wychodzę ze ściśniętym jak pięść żołądkiem, zataczam się i co chwila rwie mi się film. Ludzie przypominają zwierzęta, więc czekam na krew i trzymam w ręku nóż. Ktoś biegnie przez przedpokój i krzyczy, że ma w sobie całe armie bólu. O, jezu. Ma w sobie całe armie bólu, i w dodatku rację.

Brak komentarzy: